Recenzja

Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu, Marvel, film [recenzja]

Krzysztof Zimiński recenzuje Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu
5/10
Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu, Marvel, film [recenzja]
5/10
"Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu" to nie jest 'po prostu sequel'. Pierwsza część miała wymiar bardziej wydarzenia społecznego niż premiery kinowej - oto bowiem afroamerykańska społeczność dostała pierwszy film kinowy o afrykańskim superherosie. Film doczekał się wielu recenzji i komentarzy, w którym dużo mocniej podkreślano jego epokowość, niż odnoszono się do treści. A ta, niestety, nie licząc kontekstu afrykańskiego czy też rasowego - przełomowa nie była. Film Ryana Cooglera powielał bowiem dość wtórnie superbohaterskie schematy, kwestię narodzin arystokratycznego herosa wpisując w kontekst dzieł Szekspira. Czy też "Króla Lwa".

Po takim odbiorze poprzeczka przed kontynuacją była więc dosyć wysoka, a produkcję filmu w istotny sposób komplikował fakt, że zmarł odtwórca głównej roli, Chadwick Boseman. Kontynuacja już na starcie jest więc pożegnaniem protagonisty, a także hołdem dla charyzmatycznego aktora. Wakanda zostaje pozbawiona nie tylko bohatera, ale i króla. A kontynuacja rusza na biegu jałowym, bo nie do końca wiadomo, kto tu jest głównym bohaterem i gdzie niby zmierza całość.

Problematyczny jest tu w efekcie scenariusz i jego podanie, bo mamy nadmiar wątków, a pomimo uczynienia domyślnym bohaterem społeczności Wakandy - brak tu protagonisty, któremu można by kibicować. Co prawda dominuje atmosfera żałoby, straty i pożegnania, ale to w końcu w dalszym ciągu przepełniony efektami rozrywkowy film akcji. Osią fabuły stają się więc geopolityczne przepychanki o wibranium, a także powiązane z nimi ataki podwodnego narodu indiańskich wygnańców pod wodzą Namora. No i niestety - przynajmniej u mnie - nie budzi to zbytnich emocji.

Całości szkodzi nie tylko scenariuszowe dzielenie włosa na czworo, ale także rozlazłość, bo cały film trwa ponad dwie i pół godziny. Efekt po prosty nudzi. Nieco rażą też niezałatane dziury w obsadzie, bo co prawda powraca Angela Bassett, ale poza Bosemanem z ekranu znikli też Andy Serkis czy Forest Whitaker, a Michael B. Jordan pojawia się zaledwie epizodycznie. Dla odmiany mamy tu więcej Martina Freemana, którego wątek można by niemal w całości wyciąć, bez szkody dla fabuły. Brak tu napięcia i emocji, których nie są w stanie wykrzesać ani antagonista, ani przewidywalna 'Finałowa Walka w Stylu MCU', ani nowe postaci, takie jak Riri Williams, kreowana (analogicznie do komiksów) na następce Iron Mana, dedykowany której serial ma zresztą mieć premierę w dalszej części tego roku. Nie wiem jednak, czy grzechem pierworodnym tego filmu nie jest powaga. MCU u swojego zarania ujęło widzów lekkością i pewną dozą autoironii. Tu natomiast wszystkie kolejne słowne potyczki, sztampowe konfrontacje i przewidywalne zwroty akcji dowiezione zostają z kamienną twarzą.

Jednocześnie jest to film zrealizowany bardzo porządnie od strony technicznej, sprawny od strony efektów specjalnych (dużo bardziej niż momentami kaleka od tej strony 'jedynka'), pracy kaskaderów, dobrze wyglądający i dobrze udźwiękowiony. Tylko że w roku 2023 dla wysokobudżetowego kina akcji jest to w zasadzie minimalny poziom oczekiwań. Za to od kontynuacji filmu, który naprawdę mocno rezonował, a zarazem kulminacji kolejnej fazy MCU, oczekuję dużo więcej. Otrzymaliśmy jednak zaledwie produkcję, którą trudno docenić za coś więcej, niż pożegnanie odtwórcy roli tytułowej i techniczne rzemiosło.

Opublikowano:



Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu

Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu

Premiera: Luty 2022
Seria: Czarna Pantera
Oprawa: DVD, Blue Ray
Stron: 161 min.
Wydawnictwo: Galapagos
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-